:)

:)

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 2

Nie wiem, skąd takowe zdanie znalazło się w mojej podświadomości, ale na prawdę mnie poruszyło... 
Wstałam od stołu i wyszłam na taras, siadając na plastikowym krzesełku z Tesco, przed tym je wycierając z obawy, że nowe spodnie stracą idealny kolor. Zaczęłam rozmyślać. ''Miau''- słyszę. Mój kot- Teodor wskakuje na moje kolana ocierając się o moją szyję. Popatrzyłam na niego ze sztucznym oburzeniem, oczekując, że zejdzie, ale nici.
- Kocie, ty też nie masz nic ciekawego do roboty?- Ooo nie. Mówiłam do kota. Serio było ze mną źle..

-Dzień dobry..- zaczęła nauczycielka literatury, która była zajęciami dodatkowymi, na które bardzo mało osób z ostatnimi dniami chodziło. Woleli pójść do domku, zjeść trochę czekoladowych lodów..-Dzisiaj napiszemy sobie wypracowanie o przyjaciel, który jest drzewem, kotem, mamą, dziadkiem... Oddajemy pracę po dwudziestu minutach, więc proszę o streszczanie się. W dodatku proszę o tysiąc pięćset słów. Powodzenia. Najleszą pracę zakończę szóstką z przedmiotu na zakończenie roku.- zaczęła rozdawać nam papiery kancelaryjne, oraz długopisy firmy PaperMate. Zaczęłam gryźć końcówkę swojego. A gdy nauczycielka powiedziała ''START'' zaczęłam skrobać swoje koślawe litery na śnieżnobiałej kartce. Skończyłam po piętnastu minutach, ale czytając, wyłapałam kilka błędów interpunkcyjnych, które chwilę potem poprawiłam. Położyłam kartkę chrupiącą od liter wbitych w papier, przy czym dotknęłam dłoni Panny Clark.
Niszczęsne bachory..

Usiadłam na uniesieniu nad rzeką, gdzie zwykle zabijałam czas. Wzięłam kamień i cisnęłam nim o wodę, która rozleciała się na wszystkie strony. Kilka kropel trafiło prosto we mnie, otarłam je pospiesznie zewnętrzną stroną dłoni nie przerywając poszukiwania kamieni. Znalazłam jednego, który szczególnie przypadł mi do gustu. Barwa jego była szmaragdowa, był bardzo gładki, tak gładki, że aż chciało mi się go dotykać. Zamiast wrzucić do wody, schowałam go do kieszeni. Wstałam strzepując ze spodni ziemię. Jedynym moim celem teraz był dom...

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 1

Obudziłam się dosyć wcześnie, jak na mnie. Spojrzałam niemrawo na budzik, na którym widniała zielonymi cyframi godzina 06:23. Obejrzałam się za siebie widząc nad głową wielki obraz, który dostałam na szesnaste urodziny od mojej wspaniałej przyjaciółki- Cary- okropnie leniwej, bardzo dużo jedzącej. Ograniczała fast foody, które uwielbiałam. Z okazji zbliżających się wakacji, położyłam się na dywanie, opierając nogi o łóżko i sprytnie zrobiłam dziesięć brzuszków. Nie należałam do grubych, ale chuda też nie byłam, a o płaskim brzuchu marzy każda z nas. Zaścieliłam łóżko kładąc na nie niedbale narzutę z flagą Wielkiej Brytanii. Kochałam ten motyw nie ze względu, że jest to teraz na topie, ale dlatego, że świetnie się prezentował w każdej sytuacji. Siadłam na biurku usiłując napisać coś w zeszycie nazwanym przeze mnie Pamiętnikiem.

21 czerwca.
Ten dzień będzie mega. Tak przypuszczam.

Cóż. Straciłam wenę twórczą, która pokazywała się, gdy wracałam do domu po szalonym dniu. Nieraz potrafiłam zapełnić po cztery kartki, a teraz nie zapełniłam nawet dwóch linijek odbitych kolorem niebieskim. 
Czas się ubrać. Otworzyłam okazałą, drewnianą szafę, która świeciła pustkami w kwestii asortymentu. Wyciągnęłam stamtąd białą, lekko dziurawą bluzkę z chłopcem, do tego spodnie, marmurki, własnoręcznie zrobione, z przybitymi ćwiekami zakupionymi na aukcji w sklepie internetowym. Zbliżyłam się do drzwi za którymi była łazienka. Mały prysznic osadzony w rogu, zlew przy oknie obok miejsca do mycia. Na zlewie kubeczek z pastą i szczoteczką. Toaleta przy drzwiach.
Wzięłam żel i skrupulatnie umyłam twarz nie pomijając żadnego jej fragmentu. Potem sięgnęłam po zieloną szczoteczkę do zębów, nalałam na nią pasty ( wyszło mi tak, jak w reklamie. Nareszcie!) i dalej wiadomo co było. Wyszłam z łazienki całkiem odświeżona. Zaczęłam kierować się do kuchni, która do najpiękniejszych nie należała. Otworzyłam lodówkę wyciągając z niej mielonkę, która wyglądała na przeterminowaną, margarynę, oraz ser żółty, który wczoraj kupiłam z obawy, że sytuacja będzie taka, jak dzisiaj. Ugh. Nasmarowałam wczorajszą bułkę margaryną rzuciłam na to ser i zaczęłam jeść popijając rozpuszczalną herbatą kupioną przez babcię. Do kuchni nieoczekiwanie wchodzi Thomas- mój brak, starszy o trzy lata.
Trzeba coś zjeść. A potem do Mike'a na fajeczki.